Monday, March 05, 2007

3. (Kamila nie jest w najlepszej formie)

Po pierwsze czy pani ma twarz. Zakryła policzki dłońmi i parsknęła. Zaczęła zastanawiać się, jak i czym mogłaby sobie wydłubać oko. Myślała o tym często, o tym by wydłubać sobie oczy albo wyrwać język, albo odrąbać dłonie. Byłoby łatwiej. Ale nie wiedziała dlaczego, tak to bywa z paradoksami. Może palce przeszkadzały jej zanadto. A może przeszkadzało jej wrażenie, że jej dłonie związane są w nadgarstkach grubym, jasnym sznurem, i że musi walić nimi o ścianę i szarpać zębami sznur, by choć trochę go poluzować.
Widziała to wyraźnie, tak jak widziała swoje oko na podłodze. To jedno wydłubałaby palcem, drugie by sobie jednak zostawiła. Mogła przysiąc, spostrzegła kiedyś na chodniku, oko jak wielkie nabrzmiałe jajo, bez śladu bieli, jakaś blada żółć tylko, wszystko przydymione, z czerwonymi wybroczynami, i dalej warstwy śliskich tkanek, mokrych i pulchnych.
Kamila otworzyła szeroko oczy i pokiwała energicznie głową, nie przestając patrzeć w lustro. Uśmiechnęła się i czubkiem palca przejechała po powiece.
- Oko nie patrzyło na nic ani na mnie, miało wszystko jedno – powiedziała głośno. - Kopnęłam je czubkiem buta – bardzo to ryzykowne, wiesz że buty mam zamszowe – i z chodnika spadło na jezdnię, i nie rzucało się w oczy. Przykro było patrzeć.
Zawahała się.
- Gdyby Igor nie miał rąk, nie mógłby mnie uderzyć – ciągnęła. - Gdybym ja nie miała rąk, nie mogłabym się ciąć. Jestem papier zwinięta w kulkę i włożona do kieszeni, możesz mnie spalić, Igor, razem ze swoim dzieckiem. Oddaje ci dziecko, jest twoje, zrób sobie z niego organy.
Pochyliła głowę i nakłuła palcem zapadnięty brzuch.
- Dwie, oczywiście, jest nas dwie - zawołała i roześmiała się. - Osiągnęłyśmy doskonałość, ale uważaj maleńka, doskonałość jest straszna, nie ma potomstwa. To co robimy z tym dzieckiem? Może łyżeczkę zatrutej marmoladki? - wykrzyknęła i zaczęła buczeć. - Jaki straszny pomysł! Jakie małe maleństwo w środku, między warstwami mięsa puchnie nowe mięso! A usta masz całkiem podobne do moich. Uderzysz mnie, prawda? Nie, bo nie mam rąk. Lubimy się, co, powiedz, że się lubimy. Słuchaj, ja idę się napić, i przyniosę nóż, bo – zawiesiła głos uroczyście - powiedziałaś, że powinnam cierpieć, i obiecałam ci to.
Zataczając się, Kamila poszła do kuchni. Próbowała chwycić kubek, ale wypadł jej z rąk. Się kurwa nie stłukł, wymamrotała Kamila, bardziej do siebie niż do tej drugiej, i wzięła nowy. Nalała sobie do pełna żołądkowej i na wszelki wypadek wzięła opakowanie proszków, gdyby ta druga miała ochotę sobie łyknąć.
- Słuchaj - powiedziała sadowiąc się przed lustrem - nie uwierzysz, kurwa, jak się człowiek zaweźmie, to zrobi z siebie sznurek, zobacz jakie mam gnaty, wszystkie psy we wsi by mnie chciały. Miałam sen, znasz taki film braci Coen, że jest farmer, i była zagroda, no to była zagroda zupełnie poszarzała, jakby makieta zagrody, czy szablon, kurwa nie wiem jak to opisać, takie wszystko wyschnięte. Że chałupa, że stodoła, na środku klepisko, stary płot, brakuje tylko Reksia, ale będzie. Się rozglądam, i tak, patrz, wszędzie i dookoła mięso, słońce wali po oczach, obok stodoły płaty wątroby, koło chałupy żebra pokryte mięsem, gdzieś sterta kości, kawałki ud i nóg obdartych ze skóry, i tak się walają wzdłuż płotu, ty mnie pytasz, a ja ci nie powiem, czy ludzkie czy zwierzęce. A na środku podwórka góra czerwonobrązowych ochłapów, różne tkanki nabrzmiałe krwią, tu i tam czarna szczecina – i wokół trzy czarne psy, Reksio, Azor i Burek, warczą wgryzając się w mięso. Myślę sobie czemu kurwa nie śmierdzi, jak tu tyle mięsa, a upał, gorąco. I patrzę, idzie facet w moją stronę, normalnie karykatura i kreatura, ogrodniczki, kalosze i stary kapelusz, ciemne przetłuszczone włosy, i się cham wiejski uśmiecha przebiegle i pewnie. Myślę że do mnie, ale nie, do zakonnicy, która stoi za moimi plecami. Odwracam się, gdy słyszę za sobą jej piskliwy, przymilny głos: „Czy ma pan dla mnie jakieś mięsko?”. I kurwa, idę stamtąd, a jak idę to patrzę na swoje nogi, a te nogi jak u małej dziewczynki, myślę sobie co to za ciało, to nie ja przecież jestem, rozumiesz coś z tego?
Ty, umaluję cię. Sory, ale jak gówno wyglądasz. Zrobimy ci na policzkach takie pręgi, że niby jesteś za kratami, bo w sumie jesteś, w siatce jesteś, takiej z alberta. I patrz, białe będziesz miała policzki, trochę ci się tutaj zapadają, po matce wyglądasz jak śmierć. I teraz cię rozmażemy, będą czerwone ślady po szmince i krzyku, zamknij się. Zamknij się, słyszysz?! Jeszcze ktoś cię usłyszy i przyjdzie, tutaj nie ma nic do oglądania. To tylko skóra, to tylko lustro, to tylko występ, to tylko dziecko, Fasolka się nazywa. Wyjdź stamtąd, zza tej kraty wyjdź, i kurwa nie wyjdziesz, krata jest narysowana. No, możesz już spierdalać.
Kamila wstała i zatoczyła się. Nachyliła się po kubek i wzięła duży łyk. Wyjęła kilka tabletek z opakowania i popiła.
- Właściwie nie wiem po co to robię - powiedziała głośno i zaszlochała. Po chwili wytarła łzę i uśmiechnęła się, zadowolona. - Niby dziecku nie szkodzi, ale po matce mam małe serce, mało się w nim mieści, z drugiej strony jak mało miejsca w klatce piersiowej zajmuje to i lepiej, to jest ptaszek, ptaszek mały, ćwir ćwir w klatce robi. A teraz trzepocze skrzydełkami i zaraz zrobi fru, fru poleci, kurwa. Siadaj. Siadaj, jak mówię!
Kamila zachwiała się i upadła tyłkiem na podłogę.
- Słuchaj mała. Ci opowiem co się dzieje. Siedzisz tutaj i się pochylamy nad moim ciałem. Ja sobie oglądam kikut ręki, i patrzę, i myślę o kurwa, to są jaja, nigdy nie miałam dłoni! Słuchaj, zawsze miałam ładne palce, babcia mówiła do złodziejstwa albo do fortepianu, do niczego. Ale palców nie było. Wkładam kikut we włosy, to są rurki piszczeli, i pociągam, i one odchodzą od skóry, to są liście od drzewa. Trzymam je w ręku i upuszczam, i patrz jak włosy spadają, i jeszcze, powoli. Wiesz, to nie jest tak jak ty myślisz, ja zawsze interesowałam się sztuką, lubiłam obrazki. Odkąd rośnie mi fasolka, robi się mnie mniej, daję sobie piętnaście kilo mniej, daję sobie teraz czterdzieści jeden kilo, kłuję kolanami materac aż krzyczy nocami, ciągle śpię. Fasolka mnie wyjada. I patrz, biorę do ręki patyk i wydłubuję sobie oko, ruchy są wyważone, skrupulatne, chodzi o przyjemność, musimy czerpać z tego przyjemność. A teraz nakłuwam swoje ciało, i skóra robi się od tego miękka, widzisz że wreszcie zaczynam drżeć, się drzeć, wszystko. Nie wstaniesz, kurwa, siedź. Napij się, łyknij, popij. Za dużo masz tego w głowie, maleńka, kupę gówna i trocin, i nabrudziłaś, kurwa. Nikt po tobie nie posprząta. Artur po tobie posprząta. Trzeba dzwonić po Artura, bo kurwa, nie wyjdziemy stąd żywe, ale by było!

0 Comments:

Post a Comment

<< Home