Friday, April 06, 2007

lifestyle in hospital

- Posłuchaj mnie teraz – ojciec rozgląda się po pokoju i ścisza głos. – Jeśli stanie się najgorsze, ty będziesz wykonawczynią testamentu. Zapamiętaj, komu i ile!
Ojciec bierze głęboki wdech i trzęsącym się głosem wymienia osoby i liczby – każdemu według zasług.
- Poecie X 20 tysięcy… Temu mojemu przyjacielowi malarzowi 10 tysięcy…
- Tato, ale przecież to tylko depresja, leki już działają, pośpisz kilka dni i wszystko przejdzie.
- Małgosiu, spodziewam się najgorszego.
Skąd przychodzi najgorsze?
- Tato, chyba mam zapalenie nerek.
- Boże święty! To mnie dobije!
Wracam z pracy po 20, dwie godziny wcześniej niż zwykle. Redaktor prowadząca chyba zauważyła, że w oparach absurdu unoszę się nad ziemią. Idę drobnym, starczym kroczkiem na przystanek, nie odrywając wzroku od płytek chodnika. Mam wrażenie że wtedy boli mniej.
W domu kładę się na łóżko i czekam cierpliwie, aż przeciwbóle zaczną działać i będę miała dość siły, by dojść do łazienki. Od czterech dni po godzinie 21 atmosfera gęstnieje, zaczynają się potoki zimnego potu, dreszcze i bóle uniemożliwiające chodzenie. Ciągle waham się czy to korzonki, czy jednak nerki. W domu nie mamy termometru.
O czwartej nad ranem budzą mnie dreszcze i wyłącznie dla mnie rozpoczyna się pokaz specjalny. Parada drzwi, klamek, futryn, dziurek od klucza, na to wszystko nałożone wytarte, brudne misie, które fruwają mi przed oczami. Złe misię śni na jawie, z polotem. Jeśli misie, to jest źle, myślę. Zapalam światło. Kot patrzy na mnie sceptycznie, podniósłszy głowę z mojego brzucha. Matka grzeje go profesjonalnie.
Rano idę do lekarza, ale mam wrażenie że to chodnik przesuwa się zamiast mnie. Czemu się dziwić, od czterech dni mnożą się w mojej głowie zjawiska, które przeczą prawom fizyki. W przychodni osiągam dobry wynik. Kiedy temperatura po chwili dochodzi do 39,6 C, pielęgniarka każe wyjąć termometr. Macha ręką. – Nie ma co dalej mierzyć, wiadomo że jest źle.
I tak z podejrzeniem uszkodzenia nerek trafiam do szpitala. Dzielnica – nomen omen - Filtry.
- Czemu pani się wcześniej nie zgłosiła na ostry dyżur? – pyta pielęgniarka, wystylizowana na egipską bogini. Trzy warstwy wielokoloru na twarzy, czterofazowy, bezkresny makijaż oczu, do czarnych włosów przypięta nastroszona ruda treska, kilkupiętrowe kolczyki z niebieskimi oczkami. Na nogach siniaki. Nie ma więcej niż 35 lat.
- Do soboty byłam w Berlinie.
- Ooo – pielęgniarka przestaje wypełniać moją kartę i patrzy w okno. - Od dawna uczę się niemieckiego. Zawsze marzyłam o tym, żeby pojechać do Bawarii. Tylko do Bawarii, nigdzie indziej. Nie znoszę Prusaków za to co zrobili Polsce.
Pielęgniarki pojawiają się i znikają po chwili niczym duchy. Są kapryśne, zamyślone i często zmieniają zdanie. Jak u Kafki mnożą się przed nimi szpitalne korytarze. Kiedy mam zgaszone światło, wpadają niespodziewanie by zmierzyć temperaturę, a potem znikają na długie godziny, by w środku nocy pojawić się znowu z przeciwbólem, mamrocząc pod nosem życzenia do niespodziewanego prezentu. Tabletka na obniżenie gorączki to towar deficytowy. Pielęgniarka nie da, jeśli nie zgodzi się lekarz. Pielęgniarka nie sprzątnie z korytarza twojego trupa, jeśli nie zgodzi się lekarz. A lekarz właśnie zastanawia się nad sensem życia pijąc czarną jak jego myśli kawę. Nie chce wychodzić z gabinetu, bo zawsze był wrażliwym estetą, a stylistyka szpitala go brzydzi.
Cisza zaczyna się trząść od dudnienia. Jadą wozy kolorowe pełne mortadeli, kompotu i masła.
Dzwoni ojciec.
- Małgosiu, jak się czujesz?
- Jest poprawa.
- Dzięki Bogu, ale u mnie to już koniec! Czuję to. Powiedz mi, jaki to może być sens w tym życiu?
- Tato, masz tyle pieniędzy, będziesz jeździł za granicę, czytał książki, kupisz sobie nowy samochód…
- A na co mi za granicę? Wszędzie już byłem! Wszystko przeczytałem! Samochodu będą mi sąsiedzi zazdrościć. Naprawdę, nie ma po co żyć.
W szpitalu Patryk dzieli się subtelnymi refleksjami filozoficznymi: Życie jest jak ściana, białe i gipsowe.
Nikt nie potrafi zbić mi temperatury. Niekończąca się opowieść o upale tropików w pokoju 20. Lekarka patrzy na mnie z wyrzutem, ordynator pochyla się nad moim łóżkiem w zamyśleniu.
- Będę musiał się nad tym zastanowić – odzywa się w końcu.
Sy jest zachwycona, gdy okazuje się, że groziła mi sepsa.
- No, moja droga, o krok od sepsy to o krok od pierwszej strony Faktu.
Trudno, może innym razem.
Wieczorem widzę szereg aniołów, które stoją tyłem do mnie. Jakieś takie gipsowe.
Noce w szpitalu są długie i białe.

4 Comments:

Anonymous Anonymous said...

złe ma zgrubienia.
ps.:
noale lepiej jest już. prawda?

10:51 PM  
Anonymous Anonymous said...

zdrowia...

2:56 AM  
Blogger slick said...

(offtop) zbanowali mnie. za obrazę uczuć religijnych.

10:44 AM  
Anonymous Anonymous said...

bardzo dobre zdjecia, slick.
bez okadzeń. coraz mocniejsze.
(nie odpisuje na razie, net mam tylko okresami grzecznosciowy, użyczony)

11:10 AM  

Post a Comment

<< Home